Paula Kania-Choduń po raz pierwszy wystąpi pod zmienionym nazwiskiem w Mistrzostwach Polski w Tenisie. Niedługo przed przyjazdem do Bytomia zdążyła zmienić stan cywilny, a ślub odbył się w nowej rzeczywistości epidemicznej.
Paula Kania-Choduń, mężatka, to już chyba brzmi poważnie?
Nie mogę się przyzwyczaić do nazywania siebie żoną, a Pawła swoim mężem. To troszkę nienaturalne i śmiesznie brzmi. Ogólnie jednak jest tak samo, w naszym życiu niewiele się zmieniło. Teraz moje drugie nazwisko pojawia się już w turniejowych drabinkach, ale wciąż nie mogę się z tym oswoić.
Ślub w czasach pandemii to spore wyzwanie, nie myśleliście o zmianie terminu?
Tak naprawdę przesunęliśmy go, bo mieliśmy plany na lipiec. Samą imprezę przesunęliśmy na przyszły rok, ale uznaliśmy, że teraz jest dobry moment, żeby pozmieniać dokumenty. Jest dużo roboty z wizami, paszportem. Stwierdziliśmy, że jak najszybciej weźmiemy ślub cywilny. W sumie wyszło z tego wesele, choć miał to być skromny grill, tymczasem zrobiła się niezła impreza.
Zamieszkacie na stałe w Warszawie, dobrze się tam czujecie?
Nie wiemy jeszcze. Na razie mieszkamy tam ze względów tenisowych. Mamy świetne warunki, ale co będzie w przyszłości? Czas pokaże. Zawsze było moim marzeniem, żeby pomieszkać w stolicy. Bardzo lubię Warszawę, tu jest tyle rzeczy do robienia. Uwielbiam jeść, więc wszystkie restauracje, jakie tam są, mam zamiar sprawdzić. Jednak nie do końca wierzę w to, że zostaniemy tam i będziemy układać swoje życie.
Z Klaudią Jans-Ignacik czasami trenujesz kort w kort, ona jest w innej roli niż kilka lat temu, kiedy razem grałyście. Macie okazję rozmawiać?
Mamy cały czas kontakt. Widzimy się na treningach i kawie. Planowałyśmy oczywiście razem grać, ale to było pod kątem igrzysk 2016. Z tego względu trenowałyśmy razem. Dogadujemy się bardzo dobrze, ale na korcie, grając po jednej stronie siatki nie było tak dobrze. Przed pandemią występowałam na turnieju WTA w Pradze, gdzie Klaudia właśnie była. Podpowiedziała mi kilka cennych rzeczy i mam nadzieję, że kiedy to wróci do normy, to pojawi się ze mną jeszcze na kilku turniejach.
Odczuwasz spokój po związaniu się z Warsaw Sports Group?
Po tej kontuzji był mały rozjazd, wydawało mi się, że cały świat jest przeciwko mnie. Z zamrożeniem rankingu rozjechałam się o parę miejsc, było dużo pechowych rzeczy. Wraz z przyjazdem do Warszawy wszystko się ustabilizowało. Mam wspaniały sztab i nie zmieniłabym go na żaden inny. To drużyna, o której zawsze marzyłam, np. żeby mieć psychologa, fizjoterapeutę, bardzo dobrego trenera Maćka Synówkę. To było od lat moim marzeniem, żeby mieć spokojną głowę. Nie musimy się martwić o zaplecze – czyli kort, siłownię – możemy wykonywać swoją pracę.
Rozmawiała Dominika Pawlik.